Tutaj publikuję opisy podróży szamańskich, na bazie których nagrywam kolejne epizody podcastu. Eksploruję różne sfery i obszary, przynoszę z nich uniwersalne historie, które rezonują wedle potrzeby słuchającego.
Stoję na skrawku trawnika. Po chwili kładę się na plecach, zamykam oczy i wiedziony intuicją czekam aż coś się wydarzy. Dookoła rozbrzmiewa poranna pieśń cykad, a rytmiczny szum oceanicznych fal, które rozbijają się o brzeg, wprowadza mnie w stan głębokiego i jakże naturalnego relaksu.
Czuję jak pojedyncze źdźbła trawy na której leżę zaczynają trącać mnie, dotykać. Z nieznanej mi przyczyny, przyspieszają swój wzrost, szybko pną się ku górze drogą wytyczoną przez kształty mojego ciała. Oplatają mnie, kawałek po kawałku zamykają tysiącem chlorofilowych objęć. Otulają, mumifikują w zielonym sarkofagu.
Bez krztyny strachu poddaję się ich działaniu.
Na raz odrywam się od ziemii. Czuję jak olbrzymia łodyga wznosi mnie coraz wyżej i szybciej. Przebijamy kolejne warstwy ziemskiej atmosfery, by po chwili wpaść w kosmiczny dryft, zawieszeni w eterycznej próżni.
Ten stan pozornego bezruchu nie trwa jednak długo, bo nagle do gry wchodzi druga zielona macka, która podczepia się pod ten mój nieco osobliwy kosmiczny skafander, przejmuje mnie i ciągnie do miejsca z którego została tu wystrzelona. Ależ niecodzienna to forma podróżowania!
Lądujemy. Widzę, czuję i wiem, że jestem w jakimś bardzo pierwotnym miejscu. Nie jestem pewien czy jest to jakaś inna planeta, inny wymiar, czy może po prostu nasza poczciwa Ziemia, uchwycona w bardzo odległym przedziale czasowym. Gdy myślę o tym, ciało wysyła sygnały, które pozwalają skłaniać się ku tej trzeciej opcji.
Praziemia. Miejsce, do którego dotarłem porośnięte jest potężnymi, rozłożystymi drzewami. Panuje tu gęsta od świetlistej energii atmosfera. Obraz ten przywodzi na myśl las strefy chmur widziany z lotu ptaka, pełen drzew spowitych mgłą, ociekających wilgocią i całą gamą odcieni zieloności.
Jednak moją uwagę przykuwa coś innego, bo ponad drzewami, a także gdzieniegdzie w ich koronach dostrzegam zawieszone w przestrzeni, lewitujące sylwetki ludzi. Złożone nogi, zaplecione w kwiat lotosu, półprzymknięte powieki, ciała zdradzające pogrążenie w głębokiej medytacji. Jedna postać wzbudza me szczególne zainteresowanie. Na tle pozostałych jest jakby jaśniejsza, bardziej kolorowa, wyrazistsza. Czuję jak po plecach przelatują ciarki, a przez głowę przebiega myśl, czy ten człowiek również mnie widzi?
Spotkanie za milion lat
Nagle, jakby w odpowiedzi na tę niewypowiedzianą na głos myśl, nasze spojrzenia spotykają się! I choć trwa to zaledwie ułamek chwili, czuję że właśnie tym jednym spojrzeniem powiedziane zostało wszystko! Ta krótka wzrokowa wymiana wpływa na dalszą trajektorię lotu naszych żyć. Fotony przeznaczenia zostają wybite z ustalonego wcześniej porządku, zmieniają się koordynaty, tworzy się nowa wersja rzeczywistości. Świadomość przenosi się na nowo powstałą, kolejną już linię czasu.
Jeśli spojrzenie wstecz zmienia świata bieg,
To jakąż moc posiada, wzrok co na przyszłość pada?
Pędzimy od czasów niepamiętnych,
Przemierzając światy w eter zaklęte.
Przez dziurkę od klucza kosmos podglądamy,
Miłości wytrychem drzwi ducha otwieramy.
Chwila nad pierwotnym lasem dobiega końca. Przed nami tylko kilka milionów lat w rozłące. Spokojnie, spotkamy się znów, niebawem. Dojrzalsi i pełniejsi o naszych praktyk owoce. Serca zestroimy, nogi w duchowy trans puścimy. Ramię w ramię o deszcz łaski ponownie poprosimy.